Czasem odchodzę ale muszę wracać
do miejsc gdzie ktoś rozłożył
zielone pejzaże
barwione ulotnością chwili
zbyt szczerozłote by je dzielić z kimś innym
zbyt delikatne by mówić o nich jak o milczeniu szeptem
przede mną nagość nieba czysta
woda która przemawia szelestem
ryby udające że ich nie ma
rozbijają się o kruchą taflę
krwawiąc poświatą światła
a wokoło niemilczenie
to którego nie wymienię na zachwyt
bo dusza wciąż kruszy się
deszczem którego nie da się niczym zatrzymać
dotykam traw nieujarzmionych
kaczeńce tworzą dywan rosą srebrny
a ptaki tylko lotem dotykają sfer bezstronnych
bocian w oddali krzyczy beztroską
perkoz z trzciną wiotką znów tańczy w rytm światła
którego nie potrafię zrozumieć własnej tęsknoty bliskością
do miejsc gdzie ktoś rozłożył
zielone pejzaże
barwione ulotnością chwili
zbyt szczerozłote by je dzielić z kimś innym
zbyt delikatne by mówić o nich jak o milczeniu szeptem
przede mną nagość nieba czysta
woda która przemawia szelestem
ryby udające że ich nie ma
rozbijają się o kruchą taflę
krwawiąc poświatą światła
a wokoło niemilczenie
to którego nie wymienię na zachwyt
bo dusza wciąż kruszy się
deszczem którego nie da się niczym zatrzymać
dotykam traw nieujarzmionych
kaczeńce tworzą dywan rosą srebrny
a ptaki tylko lotem dotykają sfer bezstronnych
bocian w oddali krzyczy beztroską
perkoz z trzciną wiotką znów tańczy w rytm światła
którego nie potrafię zrozumieć własnej tęsknoty bliskością
Anita Steciuk
Zdjęcia własne
Komentarze
Prześlij komentarz